Przejdź do zawartości

Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic już nie zakłóciło wieczornej ciszy. Jednakże ów strzał mógł się wydawać zapowiedzią nadciągającej burzy. Widocznie Augustyn był wystawiony na sztych. Pod wrażeniem tego incydentu mężczyźni postanowili czuwać przez noc, lękając się, by nie podpalono dworu albo stodoły, aczkolwiek i tak już stróżowało nad tem nocą dwóch ludzi.
— Doprawdy ziemia tutaj jakby podminowana! — rzekł Wiktor do przyjaciela, gdy w pokoju na piętrze poczęli gotować sobie kawę.
— Chcieliby mnie stąd wypłoszyć. Ale nie doczekanie ich, bo ja nie rzucę ziemi!
— Jesteś jak żołnierz na wysuniętym posterunku...
Widera potrząsł głową.
— I to żołnierz, któremu nie wolno strzelać. Bo strzał z naszej strony, byłby hasłem do zagłady. Znaczyłoby to bowiem, że posiadam broń, że gromadzę broń na powstanie, że strzelam do Niemców. Niechybnie zwalił by się Freiwilligenverband lub Grenzschutz, zniszczyliby mój dom, wykradli z niego wszystko a mnie zabrali, może w drodze do więzienia zamęczyli, zakatowali, jak brata...
Strapiony człowiek zwiesił głowę na piersi i po chwili wykrztusił przez zęby:
— Łajdackie, przeklęte plemię...
Nie mógł ani bronić się, ani nawet wnieść skargi i żądać obrony. Postanowił pokryć milczeniem ten wybryk młodocianych hakatystów, którym wielkie czyny Grenzschutzu nie dały spać. Zadumany nad okropnem swem położeniem Augustyn mówił jeszcze, jakby do siebie:
— Podobno nauczyciel Janas, konając po dwugodzinnych torturach, wyrzekł do swej siostry, niejako w testamencie pozostawiają te słowa: „Bądź wytrwałą, Ojczyzna nasza potrzebuje ofiar“... To trzeba sobie zapisać w duszy i cierpieć w pokorze...