Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ładnie tańcują?
— Historja sztuki o tem mówi.
— Szkoda, nie studjowałem.
— No, no, i pan się wyrobi. Szkoda pana do tych butów podartych. Pan mógłby ślicznie kłamać wszystkie cnoty. Trudno się przecież brać za bary z całym światem. Roztrzęsą! rozumie pan? roztrzęsą! Siła, potęga!...
— A gdzież niepodległość ducha, redaktorze? Rozbić siłę, jeśli jest plugawą; zdeptać potęgę, jeśli jest przegniłą.
— Zasępił się. Duża jego głowa spoczywała nieruchomo na poręczy fotela. Zda się, wizję snuł jakąś.
— Tak, tak. Zdeptać, rozbić. A to wszystko wymaga zachodu. Rękawy trzeba zakasać, sokoły myśli wysłać za dziesiąte góry. I jeszcze przetrącą. Czy nie lepiej kupić wygodę, święty spokój, szacunek ludzki? Nie tak to ciężko: skulić się tylko, gdzie potrzeba, a później można już samemu potrącać. Pan nigdy nie miałeś utrzymanki?
— Nie, redaktorze!
— Widać to z każdego słowa pańskiego.
— I krzesła redaktorskiego nigdyś pan nie