Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siągłeś... Zapiszesz się do Kasy pogrzebowej... Nic więcej... Wszystkie koszta ja opłacę... Odbiór pieniędzy przekażesz na moje nazwisko... Właściwie ludzi umie... to jest bardzo chorych nie przyjmują do kasy, ale to da się zrobić... Mam znajomego w zarządzie... Rozmawiałam... Przyrzekł mi... Przecie to nie sprawi ci żadnego kłopotu... Ja wiem, że ty mnie jeden kochasz... Zresztą choć przysiągłeś, mogę cię zwolnić, jeżeli ci to sprawia przykrość...
Słowa jej wbijały się we mnie jak ciężkie topory. Rękę trzymałem ciągle na oczach... Czułem się za słaby aby spojrzeć na nią... Myśli, jak błyskawice, migotały mi pod głową. Setki pomysłów zemsty krzyżowały się i dobijały wzajem. Czułem, że mi potrzeba gromów i wulkanów, nawałnic i burzy, a ja mam w rozporządzeniu tylko cherlactwo i gorączkę, bezsilność i słabość. Ciężka potworna zmora położyła się na mózgu i wyła, kąsała, że drapać pazurami duszę własną pragnąłem.
Zdusić, zgnieść jednak w sobie pragnąłem to piekło rozpaczy, — szarpnąłem się i zgniotłem... i zdusiłem...
Poczułem w sobie tego szatana nienawistnej chłodnej ironji, co strojnym życia smakoszom mięso kawałami z serc wyłapywała, by im pokazać, że to tylko mięso bydlęce. Budziło się we mnie wszystko złe — a potężne, silne — a potworne. He — he — he! jak ja się śmiać umiem przed śmiercią... Truchlejcie, kanalje bezwstydu! mistrz śmiechu się zbudził, aby ostatnim śmiechem szczekanie wasze zagłuszyć...
Leżałem ciągle z ręką na oczach.