Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co biedny Wtorek zrobi, jak Jim wyjedzie. Biedactwo patrzy za Jimem, jak człowiek. Ta walizka jest już zapakowana, pani doktorowo, więc teraz pójdę nadół, aby przygotować kolację. Chciałabym wiedzieć, kiedy znów będę gotowała coś dla Jima, ale, niestety, nikt z nas tego przewidzieć nie może.
Jim Blythe i Jurek Meredith wyjechali nazajutrz rano. Był to ponury dzień deszczowy i ciężkie chmury wisiały ołowiem na niebie. Mimo to jednak wszyscy mieszkańcy Glen, Czterech Wiatrów, Portu i Górnego Glen, z wyjątkiem „Księżycowego Brodacza“, odprowadzali chłopców. Rodziny Blythe‘ów i Meredith‘ów utrzymywały się jakoś w nastroju. Nawet na twarzy Zuzanny, co widocznie zdziałał Wszechmogący, jaśniał uśmiech, który prawdopodobnie był bardziej bolesny od łez. Flora i Nan były bardzo blade, ale ogromnie spokojne. Rilla myślała w duszy, że byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to dziwne dławienie w gardle i drżenie ust. Pies Wtorek był także na dworcu. Jim chciał się pożegnać z nim na Złotym Brzegu, lecz Wtorek patrzał nań tak wymownie, że wreszcie Jim pozwolił pójść mu na dworzec. Kręcił się wciąż koło nóg Jima i obserwował każdy ruch swego ukochanego pana.
— Nie mogę znieść spojrzenia tego psa, — rzekła pani Meredith.
— Zwierzęta często mają więcej rozsądku, niż ludzie — odezwała się Mary Vance. — Czyśmy kiedyś przypuszczali, że przeżywać będziemy taki dzień? Przez całą noc myślałam o wyjeździe Jima i Jurka. Mam wrażenie, że obydwaj są bardzo