Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwórzu z wielką latarnią. Niektórzy ludzie twierdzą, że dawał sygnały.
— Jakie sygnały i komu?
— To jest właśnie tajemnica, pani doktorowo. W mojem pojęciu władze powinny mieć na oku tego człowieka, jeżeli nie chcą, abyśmy którejś nocy zostali wszyscy wymordowani. Muszę jeszcze przejrzeć gazety, a potem napisać list do naszego małego Jima. Dwóch rzeczy nigdy nie robiłam, pani doktorowo: nie pisałam nigdy listów i nie czytałam wiadomości o polityce. Teraz jednak robię jedno i drugie regularnie i dochodzę do wniosku, że jednak polityka jest rzeczą ważną. Nie rozumiem tylko co zamyśla Woodrow Wilson, ale mam nadzieję, że pojmę to wreszcie.
W swej przemowie na temat Wilsona i polityki, Zuzanna zeszła na całkiem inną kwestję, która przejmowała ją zawsze goryczą.
— Niech djabli wezmą tego przeklętego Kaisera.
— Nie przeklinaj — Zuzanno, — zganił ją doktór Blythe.
— „Niech djabli wezmą“ to nie jest przecież przekleństwo, panie doktorze. Według mnie przekleństwem jest używanie imienia Wszechmogącego nadaremnie.
— Tego także nie można nazwać błogosławieństwem, — rzekł doktór, spoglądając wymownie na pannę Oliver.
— Nie, panie doktorze, djabeł z Kaiserem zawsze się jakoś pogodzą. Nie trzeba się między nich wtrącać. Zauważył chyba pan doktór, że nigdy nie