Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedzi. Ale musi pan mieć oczy i uszy otwarte, panie Meredith.
Zuzanna umarłaby z przerażenia, gdyby słyszała rozmowę panny Kornelji z pastorem. Panna Kornelja jednak wyszła z plebanji z prawdziwą satysfakcją, bo czuła, że spełniła swój obowiązek. Tego samego wieczora pan Meredith zawołał Mary do swego gabinetu. Dziewczynkę opanował nieprzezwyciężony lęk, lecz czekała ją niespodzianka. Ten człowiek, który wzbudzał w jej malej duszyczce taki strach paniczny, posiadał najszlachetniejszą duszę i najbardziej współczujące serce. Nim jeszcze zdołała się zorjentować, w prostych słowach opowiedziała mu swą historję, która znalazła w jego duszy zupełne zrozumienie, i spotkała się z tak sympatycznem przyjęciem, jakiego sobie nigdy nie wyobrażała. Mary opuściła gabinet pastora z oczami pełnemi łez i z twarzyczką rozjaśnioną wyrazem nieziemskiego szczęścia. Una nie widziała jej jeszcze nigdy w takim nastroju.
— Wasz ojciec jest ogromnie miły, gdy się budzi z zamyślenia, — rzekła Mary maskując uśmiechem dobywający się z piersi szloch. — Szkoda tylko, że budzi się tak rzadko. Powiedział mi, że nie wini mnie za śmierć pani Wiley, ale że muszę myśleć teraz o niej lepiej, niż myślałam za życia. Sama nie wiem co ta kobieta dobrego ludziom zrobiła, poza tem, że utrzymywała w domu porządek i potrafiła robić doskonale masło. Ale skoro ojciec wasz tak mówi, to widocznie tak być powinno.
Podczas następnych dni Mary była jakaś smutna i nie uśmiechała się prawie wcale. Wyznała