Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cieszę się na myśl o tem, — odpowiedziała Ania rozmarzona. — Ale pokochałam też Kingsport i cieszę się, że przyszłej jesieni znowu tu będę.
— Żebyśmy tylko znalazły jakiś dom! — westchnęła Priscilla. — Spójrz na Kingsport, Aniu! Domy, domy, wszędzie domy, a ani jednego dla nas.
— Czekaj, Priscillo, nie rezygnujmy jeszcze. Znajdziemy dom, albo zbudujemy go sobie. W taki dzień jak dzisiejszy w słowniku moim niema słowa „porażka“.
Aż do zachodu słońca wałęsały się po parku i jak zwykle skierowały się do domu przez aleję Spofforda, aby się przyjrzeć miłemu „Ustroniu Patty“.
— Mam wrażenie, jakby coś tajemniczego miało się zaraz stać, — rzekła Ania, gdy schodziły po stoku. — Jest to uczucie jak w powieści. Ach, ach, ach, Priscillo Grant, spójrz tam i powiedz mi, czy to prawda, czy też mam halucynację?
Priscilla spojrzała we wskazanym kierunku. Oczy Ani nie oszukały jej. Nad łukiem bramy „Ustronia Patty“ wisiała mała tabliczka, na której było napisane:

DOM Z UMEBLOWANIEM DO WYNAJĘCIA.
Wiadomość na miejscu.

— Priscillo, — szepnęła Ania, — jak sądzisz, czy to możliwe, abyśmy wynajęły „Ustronie Patty“?
— Nie, nie sądzę, — odpowiedziała Priscilla. — Byłoby to o wiele za piękne, aby być prawdziwe. Bajki nie spełniają się dzisiaj. Nie chcę się tego spodziewać, Aniu, rozczarowanie byłoby zbyt okropne. Z pewnością za ten dom żądali więcej, niż my możemy zapłacić. Pamiętaj, że to aleja Spofforda.