Przejdź do zawartości

Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak w wielu przypadkach, tak i w tym, dowiódł Morawski wielkiego taktu, że nie wystąpił publicznie w obronie swego poematu. Bronić siebie szczególniéj z powodu tworów poetycznych, nigdy się nie opłaci; bo jeżeli utwór ma istotną wartość i przymioty życia, to wszelkie nagany nic a nic mu nie zaszkodzą; jeżeli zaś ich nie ma — to najwymowniejsza obrona, z martwych go nie zbudzi. Tu zachodziło tylko nieporozumienie co do punktu widzenia. Recenzent chciał może, żeby artysta był mu rzucił olbrzymi karton wielkiego sejmu, konstytucyi 3 maja, wojny pod księciem Józefem, przystąpienia króla do Targowicy i sejmu grodzieńskiego, podpisującego haniebny rozbiór, a na tém tle, żeby poczciwą, szlachetną postać Dziadunia ukazał kuszoną i zdradzoną przez Mefistofela machiawelizmu pruskiego; — zapewne piękny byłby to poemat w pomyśle, chociaż najprzepyszniejszy pomysł, kiedy jeszcze nie wcielony, niewart najdrobniejszego obrazka, który już wyszedł skończony z pod pędzla artysty. Skończony, powtarzam, niedokończoność bowiem, choćby jenialnym zastąpiona szkicem, zawsze niezadowolni znawcę, mianowicie jeżeli to, coby najwięcéj zająć mogło, naznaczone jest tylko lekkiemi dotknięcia-