Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed kilku miesiącami, na drodze wiodącej do Manandzari (Mananjary) spadł taki odłam góry, drogę znacznie uszkodził i niejeden z przechodniów zgnieciony został na miazgę. A nie można przecież zapominać o porze deszczowej; trzeba niezłej siły, żeby się oprzeć wodzie lecącej z kilkunastometrowych gór i to przez kilka miesięcy z rzędu codziennie. O nie, przesady wcale się nie boję, wolę przesadzić w ostrożności i być bezpieczniejszym, choć to połączone z większym kosztem, niż zrobić taniej, ale byle jak, a potem jednego pięknego poranku z całem schroniskiem zjechać na dół. Staramy się, żeby wszystko było jak najmocniej zrobione o tyle, o ile się tylko da, zabezpieczenie zaś od trzęsienia ziemi, które tu wcale nierzadkie, albo od innego temu podobnego wypadku, to już rzecz Matki Najświętszej, w Jej najśw. ręce wszystko złożyłem i od Jej woli wszystko zależy.
Założyliśmy tutaj z Braciszkiem, dozorującym robotników, szkółkę pomarańcz i brzozy, za której nasiona bardzo dziękuję drogiemu Ojcu (odebrałem je w tym miesiącu), jeżeli się uda, to będę się starał zalesić brzozą i pomarańczami wokoło schronisko i cmentarz. W miarę tego, jak co uda się zrobić, będę Ojcu nadsyłał fotografje, z których wszyscy łaskawi ofiarodawcy będą mogli się przekonywać, że ich jałmużny niezmarnowane. Dopiero tutaj przy ścięciu góry pod budowę, przekonałem się naocznie, jaką siłę ma roślinność; ziemia tutejsza — glina twarda jak kamień, zwłaszcza w porze suchej, woda z trudnością ją przenika i to wcale niegłęboko, a mimo to, korzenie przecinają się przez tę ziemię. Że eukaliptus albo