Strona:Liote.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —

tera bojący; każdy ino o siebie, o swoją skórę...
— Prawdę pan mówi — ciągnął dalej rzeźnik — ja też tak wiele nie dziwuję się jemu, sąsiadowi niby. Na własne oczy widzieć mi się raz zdarzyło, że złodziej mści się na takim, co go skapuje.
Było tak. Szła sobie rano pani dostatnia, z targu wracając; za nią dziewucha niosła w koszyku mięsiwo i inne różności. A to — na Przyrynku. Jak się zrównały z figurą, co przed kościołem, przyklękły se kole siebie, a z tyłu złodziejaszek jedną ręką mięso z koszyka wybiera, drugą pani do kieszoneczki zapuścił. Po drugiej stronie baba wiejska szła z próżnemi blaszankami, mleko rozniósłszy i do woza swego, co przy targu osławiła, powracając. Zakrzykła na panią: «A obejrzyj się ino, jejmość!» Ladaco dał chodu i przepadł, w Samburską gdzieś wpadłszy ulicę.
A no, podeszła baba do onej pani i służącej, i dalej wszystkie trzy rajcować — jakie to złodzieje śmiałe, w biały dzień, przy ludziach, kraść się nie strachają. Nie wytrwało może trzech pacierzy, idzie od Samburskiej jakiś — nie ten, co kradł, ale napewno zło-