Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piero spotkał się po swem nieszczęściu, Wroński przypomniał sobie nagle ją, to jest to, co zostało się po niej jeszcze i co ujrzał, gdy jak szalony wbiegł do magazynu kolejowego: na stole leżało brutalnie rzucone, pokrwawione ciało, które parę godzin temu widział jak drgało życiem. Wroński przypomniał sobie tę głowę, której koła nie dotknęły, odrzuconą trochę w tył, z ciężkimi warkoczami i wijącymi się włosami na skroniach, widział znów przed sobą tę prześliczną twarz z nawpół otwartemi rumianemi ustami, twarz, na której malował się wyraz błagający o litość na wargach, a przestrachu w otwartych oczach. Wyraz ten zdawał się powtarzać straszną pogróżkę, jaką rzuciła mu kiedyś, że w przyszłości będzie żałował swego postępowania.
I Wroński usiłował przypomnieć ją sobie taką, jaką była wtedy, gdy po raz pierwszy spotkał się z nią na stacyi: tajemniczą, zachwycającą, kochającą, pożądającą szczęścia i obiecującą zapewnić je, a nie okrutnie mściwą, jaką wydala mu się podczas tej ostatniej rozmowy. Usiłował wskrzesić w swej pamięci chwile szczęścia, doznane w jej towarzystwie, lecz chwile te były nazawsze już zatrute. Przypominał ją sobie tylko tryumfującą, że spełniła groźbę, której spełnienie nie przyniosło nikomu żadnego pożytku... Wroński nie czuł już bolu zębów, a łkanie wykrzywiło mu twarz.
Po chwili, przeszedłszy się ze dwa razy po platformie i zapanowawszy nad swem wzruszeniem, zwrócił się znowu z udanym spokojem do Siergieja Iwanowicza.
— Czy wie pan o wczorajszej depeszy?... pobici są po raz trzeci, a jutro ma się odbyć stanowcza bitwa.
Porozmawiawszy jeszcze o powołaniu Milana na tron serbski i o doniosłości tego wypadku, Wroński i Siergiej Iwanowicz z uderzeniem drugiego dzwonka rozeszli się do swych wagonów.