Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wroński był zadowolony; nie spodziewał się, aby na prowincyi można było znaleźć takie dobrane pod każdym względem towarzystwo.
Gdy obiad miał się już ku końcowi i gdy wszyscy byli już w różowych humorach, gubernator zaprosił Wrońskiego na koncert na dochód pobratymców[1], urządzany przez jego żonę. Pani gubernatorowa życzyła sobie poznać hrabiego Wrońskiego.
— Potem będzie bal i poznasz naszą pierwszą piękność... w istocie warto ją zobaczyć.
Not in my line — odparł Wroński, lubiąc to wyrażenie, uśmiechnął się jednak i obiecał, że będzie.
Obiad skończył się już, goście pozapalali cygara, gdy do Wrońskiego podszedł kamerdyner i podał mu list na tacy.
— Z Wozdwiżeńskiego umyślnym — rzekł.
— Dziwna rzecz, jak on jest podobny do towarzysza prokuratora Świętyckiego — zauważył jeden z gości po francusku, przypatrując się kamerdynerowi.
Wroński rozpieczętował list, zmarszczył się i począł go czytać.

List pisany był ręką Anny. Wroński, zanim go przeczytał, domyślał się już jego treści. Przypuszczając, że wybory potrwają tylko pięć dni, obiecał powrócić w piątek, dzisiaj zaś była sobota, i wiedział, że Anna czyni mu wymówki, iż nie powrócił na czas. Kartka, wysłana przez niego wczoraj wieczorem, widocznie nie doszła jeszcze. Domysły co do treści listu sprawdziły się; ton jednak, w jakim był trzymany, był dla Wrońskiego niespodzianką i to nader przykrą: „Ani jest bardzo chora i doktor powiada, że to może być zapalenie... Tracę już głowę; księżniczka Barbara nietylko, że nie jest żadną pomocą, ale jeszcze przeszkadza. Spodziewałam się ciebie pozawczoraj wieczorem, wczoraj, a teraz posyłam, aby wiedzieć, gdzie ty jesteś

  1. Południowych Słowian.