Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Pragnienie sławy? jak Sierpuchowskoj? Wielki świat? Dwór?“ Na niczem nie mógł zatrzymać swych rozgorączkowanych myśli, gdyż wszystko tylko kiedyś, dawno, miało dla niego pewną treść, obecnie zaś nic już nie było. Wstał z kanapy, zdjął tużurek, rozluźnił pasek i obnażywszy pierś, aby mu lżej było oddychać, przeszedł się po pokoju.
„W ten sposób ludzie warjują“ — powtórzył — „i z takich właśnie powodów strzelają do siebie, aby nie potrzebowali się wstydzić!“ — dodał powoli.
Podszedł ku drzwiom i zamknął je, poczem ze skupionem spojrzeniem i z mocno zaciśniętymi zębami podszedł do stołu, wziął rewolwer, uregulował bębenek i zamyślił się. Z pochyloną głową, zamyślony głęboko, stał tak z rewolwerem w ręku ze dwie minuty.
„Ma się rozumieć“ — rzekł, jak gdyby logiczny, długi i prosty bieg myśli doprowadził go do nieulegającego zaprzeczeniu wniosku. W rzeczy zaś samej to przekonywujące go „ma się rozumieć“ było tylko wynikiem powtórzenia zupełnie takiego samego koła wspomnień i wyobrażeń, jakie myśli jego okrążyły przynajmniej już z dziesięć razy w ciągu godziny: były to te same wspomnienia szczęścia, utraconego już raz na zawsze, to samo przeświadczenie o bezcelowości i bezmyślności wszystkiego, co go oczekiwało jeszcze w życiu, toż samo poczucie swego poniżenia moralnego. Porządek, w jakim następowały te uczucia i wyobrażenia, również był takim samym.
„Ma się rozumieć“ — powtórzył, gdy myśl jego po raz już trzeci skierowała się ku temu samemu zaczarowanemu kołu wspomnień i myśli; przyłożywszy rewolwer do lewej piersi, szarpnął mocno ręką, jak gdyby ściskając coś w pięści i nacisnął kurek. Nie słyszał huku wystrzału, tylko silne uderzenie w piersi zwaliło go z nóg. Chciał schwycić się za róg stołu, wypuścił z ręki rewolwer, zachwiał się i usiadł na podłodze, z zadziwieniem rozglądając się dokoła. Nie poznawał swego pokoju, spoglądając z dołu na powyginane