Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wybacz mi, ale to nieprawda — przerwał Sierpuchowskoj, uśmiechając się.
— Nie, prawda, prawda... w obecnej chwili, aby być zupełnie szczerym — dodał Wroński.
— Dobrze, prawda że w obecnej chwili, to co innego, ale ta obecna chwila nie zawsze trwać będzie.
— Być może — odrzekł Wroński.
— Ty powiadasz: być może — ciągnął Sierpuchowskoj, zdając się odgadywać myśli kolegi — a ja ci powiadam: napewno i dlatego właśnie chciałem się z tobą zobaczyć; postąpiłeś tak, jak powinieneś był postąpić. Ja to pojmuję, lecz nie powinieneś upierać się zbytecznie. Proszę cię tylko o carte blanche. Nie opiekuję się tobą... chociaż dlaczego nie miałbym opiekować się?... tyś opiekował się mną tyle razy! Spodziewam się, że nasza przyjaźń wyższą jest po nad te drobiazgi. Doprawdy — dodał, uśmiechając się z kobiecą tkliwością — dawaj mi carte blanche, opuszczaj pułk, a ja wciągnę cię niepostrzeżenie.
— Ale ty zrozum — odparł Wroński — że ja niczego nie potrzebuję, chcę tylko, aby wszystko zawsze tak było, jak jest teraz.
Sierpuchowskoj wstał z kanapy i stanąwszy przed Wrońskim, rzekł:
— Powiadasz, że chcesz, aby wszystko zawsze tak było, jak jest teraz. Ja rozumiem co to ma znaczyć, posłuchaj mnie jednak: jesteśmy rówieśnikami, ty zapewne znasz większą ilość kobiet niż ja... — uśmiech i gesty Sierpuchowskiego mówiły, że Wroński niema się co obawiać i że przyjaciel delikatnie i ostrożnie dotknie się bolącego miejsca — lecz ja jestem żonaty i wierzaj mi, że gdy poznasz dobrze swoją żonę, (jak powiada jakiś powieściopisarz), i gdy będziesz ją kochał, poznasz od razu dokładniej wszystkie kobiety, niż gdybyś ich znał tysiące.
— Zaraz przyjdziemy! — zawołał Wroński, ujrzawszy oficera, który zajrzał do pokoju i prosił do pułkownika.