Strona:Leo Belmont - Zmora życia.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia swoich zwłok na podłogę – i zamierzam duszę swoją wplatać w tkaninę frazesów. Bagatela! jeszcze jak pensjonarka, zaprzęgnę się do pisania pamiętnika. Prawda, że zajęcie to, prócz pensjonarek, uprawiają także ci panowie, którzy powtarzają za Pascalem: „le moi est haïssable“, i dla tem lepszego dowiedzenia tej tezy, z taką lubością grzebią się w swojem sercu i tak swapliwie notują najmarniejsze jego odruchy.
Nie, nie mam najmniejszej ochoty naśladować pensjonarki, spowiadającej się ze swoich miłości dla profesorów i nienawiści dla koleżanek na stronicach szkolnego brulionu, ani też wstępuję w ślady owych nienawidzących się egoistów, włażących na szczudła samoanalizy w swoich pamiętnikach. Idzie mi tylko o najumiejętniejsze zabicie czasu, o zakrycie przed sobą pustki obecnie płynącej godziny. „Zabijam czas, póki czas mnie nie zabije“, powiedział o sobie pewien pisarz niemiecki. Otóż ja zawsze postępowałem tak samo. W tem sęk jednakże, że wszystkie stare sposoby zabijania czasu okazały się dzisiaj bezsilnemi.

dn. 26 Października 1892 r.

Wyszedłem na ulicę, aby powałęsać się nieco, ale błoto, chlupiące mi z pod nóg, żółte światła latarni, złośliwie migocące w mgle wilgotnego wieczoru, tłumy ludzi, obojętnie ocierających się o moje rękawy – wszystko to zapędziło mnie napowrót do mojego pokoiku na czwartem piętrze. Przez chwilę namyślałem się, czy nie byłoby dobrze zajść do kogoś z wizytą, ale przejrzawszy cały rejestr moich nielicznych zresztą znajomych,