Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wedle ukochanego dziecka — to nawet i opowiedzieć trudno!...“

∗             ∗

Co się stało w domu Tschudich — dopowiedzmy pokrótce sami.
Gdy sędziostwo zajeżdżali powozikiem przed swój dom, ujrzeli wychylającą się z okna kuchni głowę aptekarza.
Wzywał: „Na pomoc!“
Miał rękę przebitą nawskroś, krwawiącą...
— Co się stało?! — biegli bez tchu przez ogród rodzice. Wpadli do domu. Jęli trząść, zda się, nieprzytomnym ze strachu.
Engherc krzyczał — wyjaśniał:
— Przyszła tu przed wystrzałem ostatnim... przed samym dwunastym — przyleciała duchem — zaciągnęła mnie do kuchni z sypialni dziecka — nożem kuchennym (ot, leży tu jeszcze pod kominem) przebiła mi dłoń. Aż zemdlałem z bólu...
— Ale co się stało z dzieckiem... z Miggeli?
Pytali oboje drżący — nie mogący się ruszyć — jakoby sparaliżowani obawą, przeczuciem...
— Nie wiem... nie wiem... Ona poleciała nagórę... Drzwi zamknęła na klucz... Klucz wyrzuciła, wracając, gdzieś na ogród... Nie wiem, co robiła — ale boję się... Wołałem już... Dziecko nie odpowiada... Ja szaleję!... Obaczcie! — sami zobaczcie!...
Więc teraz biegli pędem po schodach... A już na krzyk zebrali się ludzie z sąsiedztwa.
Drzwi wyłamano — —