Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nak suknia bardzoby mi się przydała, bo tę zmięli mi na przechowaniu w klasztorze.
— Oho! mała, potrafisz być wymagającą. Zajdziesz daleko. Kupię ci sukienkę jedwabną. Jeżeli będziesz mniej lekkomyślna i ostrożniejsza.
— Nie rozumiem.
— Bo! miałaś iść... za mną. Paryżanie nie szanują ani siwych włosów, ani szat duchownych.
— Dobrze! dobrze! — cofnęła się.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W podróży Joanna czuła się nieswojo. Opat wydawał się jej już nazbyt tajemniczy. Pojechał sam karetką pocztową, której udzielono wysokiej osobie duchownej gratis. Natomiast jej polecił jechać na bryczce ze swoim głuchy jak pień służącym. Ten obejrzał ją, cmoknął aprobująco, wyrzekł: „hm!“ i jął drzemać, pochylając się na jej ramię. Dawała mu napomnienia w kształcie kuksów, a ponieważ nie rozumiał języka jej mimiki, uczyniła to samo, drzemiąc na jego ramieniu. Tak dotrzęśli się do Vitry.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tu dziwiły ją nowe „ceregiele“ — jak sądziła — całkiem zbyteczne do odszukania jej matki, która zresztą przepadła, jak kamień w wodzie, mimo codziennych poszukiwań opata, oznajmiającego jej co wieczór, że „jutro napewno mama