Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Możesz także poleżeć godzinkę krzyżem, choć dopiero jutro otrzymasz godny tego podniesienia się do nieba strój. A przedewszystkiem masz tu tę książeczkę o naśladowaniu cnót świętej Teresy. Przeczytasz ją sobie.
Joannie, gdy brała z kościstych palców broszurę, usta krzywiły się do płaczu:
— Taka cienka książeczka! Co zrobię, kiedy przeczytam?
— Przeczytasz ją jeszcze raz uważniej.
— A potem?
— Znowu przeczytasz.
Joanna rozpłakała się na dobre:
— Ja... nie... mogę... o samej cnocie.
Przeorysza ścięła zwiędłe usta.
— Płacz! płacz, drogie dziecię!... Łzy zepsują ci cerę. To dobrze. Jesteś za ładna. A piękność prowadzi do grzechu — grzech do okropnej śmierci z wyrzutami sumienia i wieczystych mąk za grobem.
Joanna momentalnie przestała płakać. Zdaje się, że przelękła się bardziej ewentualności zbrzydnięcia, niż perspektywy okrutnych mąk na tamtym świecie.
— Widzisz, dziecko, jak my tu prędko poprawiamy żałość za pokusami tego świata. Już nie płaczesz. Od ciebie tylko zależeć będzie, abyś została świętą.
I pod pozorem pocałunku błogosławiącego ukłuła ją nosem w czoło. Poczem odeszła w cichym majestacie, zamykając drzwi na klucz.