Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brałeś mi panią Châteauroux. A teraz oczkujecie sobie z Joanną! Oho! ja to widzę dobrze!
— Ludwiku, przestań! — upomniała go szeptem.
— I wszystkie są rozpustne! Wiem o tem dobrze! Każda, na którą kiwnąłem palcem, oddawała się na pierwszej schadzce.
Pani Dubarry nie wytrzymała. Zapomniała, że mówi do króla, że wokół są obcy. Nagle zerwała się, bluzgnęła mu krzykliwie w oczy — dotknięta osobiście:
— Jesteś łgarz! obrzydliwy łgarz! największy łgarz na świecie![1]
Nastąpił moment ogólnej konsternacji.
Lecz pijany monarcha naraz wybuchnął śmiechem i wszyscy szczerze lub nieszczerze poszli za przykładem Króla Jegomości.
Dusiły ją łzy.
— Jesteście wszyscy pijani! Hańba wam! Uciekam... do Wersalu.
Już była przy koniach. Odwiązała swego od drzewa. Zarżał radośnie na widok swej pani. Wskoczyła na siodło po męsku. Widziała, że książe d‘Aiguillon, otrzeźwiawszy, ruszył ku swemu koniowi. Krzyknęła:
— Niech nikt nie waży się jechać za mną!
Koń uniósł ją galopem po gościńcu. Jeszcze wiatr poniósł za nią śmiech ogólny i słowa króla:
— Niech jedzie sama! Siadaj d‘Aiguillon — bawmy się!



  1. Słowa historyczne (P. A.)