Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryża. Pożądał zmiany. Pragnął bogactw i rozkoszy. Jeszcze był pełen namiętności i miał wysokie ambicje — na razie bez określonego celu.
Pani Malause wprowadziła go w świat, wystarała się o miejsce pazia na dworze królewskim dla jego syna. Miał go z żoną, która — jak mówił — „zarzuciła“ mu się gdzieś, aby mu złośliwie nie dać rozwodu i skazała go na utrzymywanie haremu, miast związku z jedyną kobietą, która „poprawiła by dlań smak małżeństwa“. Zresztą — dodawał — musiałaby mieć „coś innego, niż mają wszystkie inne, a co smakuje tylko dzięki częstym zmianom“. Ten człowiek posiadał tyle sprytu, że wysłano go na koszt rządu do Niemiec dla wyćwiczenia się w sztuce dyplomatycznej. Sądzono, że będzie mógł z czasem zająć stanowisko pierwszego ministra. On sam jął marzyć o takiej karierze. Za powrotem, jakkolwiek nie posiadał kapitałów, uzyskał cudem dzięki zdobytym przez spryt kredytom, urząd dostawcy dla marynarki i wzbogacił się ponownie „niewinnemi“ szacherkami, a majątek swój puszczał na grę i kobiety, wiodąc żywot cyniczny i rozwiązły.
Wkrótce był znowu bez grosza. Ale teraz znalazł nowy środek bogacenia się. Ze swojego, obfitego haremu jął stręczyć zamożnym arystokratom za odpowiednie wynagrodzenie metresy, które wyćwiczył osobiście w sztuce lubieżności i dał im polor towarzyski. Cena była wysoka, ale płacono ją chętnie za towar pierwszej rangi.
Ten człowiek, który doszedł szczytów bezwstydu, pogardzał swoim czasem. Znał go na