Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tam właśnie odbywają się sądy doraźne, t. j. rzezie!
Pani Dubarry wie, że jeżeli książę de Brissac przybędzie tam, to będzie zmasakrowany, jak inni...
Nie istnieje już dla niej kwestja, że naraża się wstawiennictwem za ciężkim przestępcą; naraziła się już tem, że pisała doń listy. Udaje się do Paryża — poszukuje protekcji możnych — puka do drzwi władnych. Ale wszędzie napotyka chłód, obawę, bezsilną niemoc, oschłą odmowę. Właściwie czas jest okrutny: w powietrzu unoszą się hasła wojny, strachy przed zdradą, nawoływania do zemsty. Napotyka wszędzy drzwi zaparte. Kto chce, nie może nic uczynić — kto mógłby, nie chce.
Spotyka wreszcie oporę w księciu de Rohan-Rochefort, który jeszcze posiada wpływy i zaufanie. Przyjechał umyślnie na jej wezwanie do Paryża — de Brissac był jego przyjacielem — przyrzeka poruszyć skały, aby zahamować wysłanie księcia de Brissac z więzienia w Orleanie. Pomówił już z nowymi dygnitarzami. Zdołał ich przekonać, że winy de Brissac‘a są wątpliwe lub przesadnie oceniane: działał on wszakże z rozkazu króla, jako zobowiązany do posłuszeństwa żołnierz i urzędnik!
Przyznano Rohanowi słuszność. Obiecano wiele — dano nadzieję.
Pani Dubarry pisze list do więźnia:
„Bywaj mi zdrów... Bądź najlepszej myśli, mój ukochany!... Tutaj energicznie działają