Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtami, w które obfitował czas nowy, nie ustępując pod tym względem dawnemu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Te trzy umysły, te trzy usposobienia starły się, podżegane obecnością pięknej kobiety, która — nagłem rozciekawieniem — stawiała zapytania i żądała wyjaśnień od swoich interesujących gości.
— Bądź co bądź „deklaracja praw“ jest cudem, który przynosi zaszczyt Fracji, przyniesie szczęście narodowi, stanie się wzorem życia dla Europy! — wykrzyknął młodzieniec.
— Hm! — podniósł na niego zgorszony wzrok książe de Brissac. A dlaczego to, młody zapaleńcze?
— Bo stanowi równość, wolność i braterstwo.
— Braterstwo jest głupstwem, skompromitowanem przez dwutysięczną próbę historji wcielenia chrześciaństwa — cedził szyderczo kawaler d‘Escourt. Wystarczałaby, jako ideał ludzkości, — poprostu grzeczność, ale i ta jest nieosiągalna w epoce grożącego zalewem chamstwa.
...A równość i wolność są to dwa ideały, biorące się za łby. Wolność musi uprawnić przyrodzoną nierówność. A równość zagraża wolności indywidualnej. Tylko brak logiki w głowach frazesowiczów ze Zgromadzenia Narodowego ślepy jest na to pomieszanie pojęć sprzecznych...