Strona:Legenda aurea.pdf/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńczej? Znów płacz serdeczny, spazm niepowstrzymany? Znów w beznadziei zasiąść do pisania któregoś tam listu, na który mi listem lila, listem pachnącym Twoją dalą, nie odpowiesz, Legendo, Legendo moja!!
Wiedziałem, że znaleźć muszę. I znalazłem. Późną nocą na pustej ulicy. Stanąłem. Jak światło przez szkło, przepłynęłaś przezemnie: wieczną, prawieczną melodją.


6.

Nazajutrz zastałem pod obrusem list. Serce podskoczyło mi do gardła, potem zaczęło słodko, powoli wracać. Bulgotała w niem gwałtownie przestraszona krew. Szeleszcząca podszewka koperty otumaniła mnie zapachem lila... lilla... lililla...
Zatańczyły wykwintne litery, zakołowały słowa, popłynął pokój pląsem-zawrotem, a ja z nim-za nim na falistej okrągłej podłodze, wirującej spiralnie, w windowem spadaniu, okrętowym kołysie, chwiejnie, słabo, przedśmiertnie... Kręciła się morsko ta karuzela pijana, pionowa, wokół ćwiarteczki papieru lila, powtarzającej bezustannie w kółko bardzo bezwzględnym szeptem (czasem nagłym wykrzykiem) monolog taki:



10.

„Złota Legenda“. A jak to było?
Wyjechałaś ­— i zaczęła mi pierzchliwą wizją majaczeć nieprawdopodobna Twoja uroda: pierwszem wzniesieniem oczu po pierwszym pocałunku na roztańczonej wiatrem ulicy; potem — jakimś kołysem, który był Tobą; scherzem, które było Tobą; mną — który byłem Tobą.
Oczy miałem smutne. Usta uśmiechnięte sennym uśmiechem trzepocącego w głowie snu-motyla. Lekko było, drżąco i wtedo. I ciepło-niebiesko-wiosennie. Kolońską wodą co rano mocno nacierałem głowę.
A czyś Ty się doprawdy, tam — daleko, tak kołysała sobą, legendując muzyką cudownych ruchów, szopenizując niewysłowionym wzrokiem? Czyś doprawdy spoglądała, stamtąd — zdaleka, zapłakana, wolno-wolno przechylając głowę wtył, i przymykałaś oczy, myśląc o mnie, idącym do domu po list lila, list pachnący Twoją dalą?
Taką Cię widziałem smutnemi osiemnastoletniemi oczyma. Siedem wiosen przeszyło mi serce od tych pierwszych dni kwietniowych, a te oczy o całą wieczność są już smutniejsze. Były dni, które je tam na zawsze rzuciły...
Dziwem pamięci wskrzeszona, mgławisz się, ty Melodjano ze strasznego miasta, pyłem złotej, straconej baśni, żyjesz niemożliwością, z której powstałaś.
I w nią się obrócisz.

J. T.