Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan jest bezwątpienia sędzią śledczym — zapytał Patrycyusz.
— Nie — odparł tamten. — Nazywam się Desmalions, jestem dawnym sędzia, wydelegowanym specjalnie do wyjaśnienia tej afery. Zdaje mi się bowiem, że niema tu żadnego materyału do śledztwa.
— Jakto? — wykrzyknął Patrycyusz, zdziwiony ogromnie. — Niema materyału do śledztwa?
Spojrzał na Koralię, która nie spuszczała z niego oczu.
Na wykrzyknik kapitana, p. Desmalions odpowiedział:
— Sądzę, panie kapitanie, że gdy się porozumiemy, zgodzi się pan na moje wywody. Taksamo jak porozumieliśmy się ja z panią.
— Nie wątpię — rzekł Patrycyusz. — A jednak obawiam się, że niektóre punkty zostaną niewyjaśnione.
— Postaramy się wspólnemi siłami wyświetlić wszystko. Może pan będzie łaskaw powiedzieć mi to, co pan wie.
Po chwili namysłu Patrycyusz począł mówić:
— To co powiem, wyda się panu dziwne, może niewiarygodne — a jednak zeznania moje, które odnoszą się...
— Prawdopodobnie do faktów, o których już pani zechciała mi łaskawie udzielić informacyi...
Patrycyusz zastanowił się przez chwilę.
— Istotnie — rzekł — pani mogła pana sędziego poinformować... Wiec pan zna zatem treść rozmowy, zasłyszanej wczoraj przezemnie w restauracyi?
— Tak jest!...
— I wie pan o usiłowanem porwaniu pani Essares?...
— Wiem.
— I o zabójstwie?...
— Tak.
— Pani Essares opowiedziała panu o szantażu, jakiego ofiarą padł pan Essares, o szczegółach