Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   322   —

— Tem gorzej dla ciebie!... Liczę tylko do trzech... Raz... dwa...
— Ale wreszcie, cóż się to stało?... Co zaszło?... — zapytywał don Luis.
— Rozkaz prefekta, otrzymany w ostatniej chwili! — brzmiała odpowiedź.
— Jaki rozkaz?
— Odwiezienia cię do więzienia, w razie, gdyby Florentyna jeszcze raz się nam wymknęła.
— Masz ten rozkaz?
— Mam.
— A potem?...
— Potem? Nic... Pobyt w więzieniu La Sante... Śledztwo...
— Ależ, durniu jeden, tygrys ucieknie nam przez ten czas. Przecież trzeba mieć rozum!... Cóż to za barany!... Ach, do stu piorunów!...
Don Luis pienił się z wściekłości. Gdy spostrzegł, że samochód wjeżdża w podwórze więzienne, wyprostował się nagle, rozbroił Webera, uderzeniem pięści ogłuszył jednego z agentów.
Dziesięciu ludzi jednak cisnęło się już u drzwiczek samochodu. Wszelki opór był bezcelowy. Zrozumiał to don Luis i wściekłość jego doszła do szału.
— Bando idyotów! — wołał, podczas gdy przetrząsano w bramie jego kieszenie. — Ciury obozowe! Bałwany! Czy tak się zabagnia sprawę, jak wy to czynicie? Mają już bandytę na długość rąk, a zamykają uczciwego obywatela... i bandyta dzięki temu im się wymyka... I bandyta ten dopuści się nowej zbrodni... Florentyno!... Florentyno!...
W świetle palących się latarek, w pośród zgrai agentów i policyantów, wyglądał wspaniale w swej niemocy i oburzeniu.
Zaczęto go popychać ku celom więziennym. Wtedy z niesłychaną mocą wyprężył się, odtrącił od siebie całą sforę ludzi, uwolnił z objęć Webera i strofując brygadyera Mazeroux, mówiąc do niego przez „ty”, w pełni poczucia swego autorytetu, z całkowitym spokojem, panując najzupełniej nad swem oburzeniem, w zdaniach urywanych, krótkich jak komenda wojskowa, rozkazywał: