Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fermentować. Możesz też wziąć kawałek placka z owocami, podać trochę pierników i herbatników.
— Wyobrażam sobie, jak to, siedząc na honorowem miejscu przy stole, będę częstowała herbatą — zawołała Ania, rozpromieniona. — Zapytam Djany, czy używa cukru do herbaty. Wiem dobrze, iż używa, ale udam, że nie wiem. Potem poproszę, by wzięła jeszcze kawałek placka i nieco więcej konfitur. Ach, Marylo, jakże przyjemną jest sama myśl o podobnej chwili. Czy będę mogła wprowadzić ją do bawialki, aby tam zdjęła i złożyła swój kapelusz? I czy będziemy mogły siedzieć w gościnnym pokoju?
— To zbyteczne, nasz codzienny pokój wystarczy w zupełności dla ciebie i twojego gościa. Lecz mamy jeszcze pół butelki soku malinowego; pozostał on z ostatniego naszego zebrania w zeszłym tygodniu. Stoi na drugiej półce w szafie śpiżarnianej. Weźcie go sobie trochę, jeśli będziecie miały ochotę. Zostawię wam też kilka rogalików na podwieczorek, bo kto wie, czy Mateusz, zajęty zwózką kartofli na statek, powróci wcześnie na wieczerzę.
Ania, jak strzała, pomknęła wzdłuż Źródła Nimf leśnych i przebiegła pełną zapachów sośniny ścieżkę, wiodącą ku Sosnowemu Wzgórzu, aby zaprosić Djanę na herbatę. Na skutek tego zaproszenia, zaledwie Maryla pojechała do Carmody, natychmiast zjawiła się Djana w odświętnej sukience, w nastroju, w jakim bywają osoby, zaproszone na herbatę.
Zazwyczaj wpadała, nie pukając, przez kuchnię; teraz jednak zapukała uprzejmie do drzwi ganku. Ania, ubrana również w swoją prawie najlepszą sukienkę, natychmiast otworzyła, i obie dziewczynki uścisnęły sobie dłonie, poważnie, zupełnie tak, jakby się nigdy przedtem nie były spotykały. Ten niezwykle uroczysty nastrój trwał jeszcze, gdy Djana udała się na facjatkę, by złożyć kapelusz w pokoiku Ani, i gdy, siedząc nieruchomo na kanapie, gawędziły spokojnie.
— Jakże zdrowie mateczki? — pytała Ania z wyszu-