Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechem, dzięki któremu pierzchło dawne jej onieśmielenie.
— O, jakże chciałam wiedzieć kim jesteście, — zawołała z zapałem. — Umierałam z ciekawości. Widziałam was dzisiaj rano w Redmond. Prawda, jak tam okropnie? Wołałabym raczej zostać w domu i wyjść zamąż.
Ania i Priscilla wybuchnęły głośnym śmiechem, słysząc tę nieoczekiwaną konkluzję. Ciemnooka dziewczyna zaśmiała się również.
— Naprawdę, nie wierzycie mi? Siądźmy na tej płycie i zawrzyjmy znajomość. To nie jest takie trudne. Jestem pewna, że polubimy się nawzajem, przekonania tego nabrałam, gdym was po raz pierwszy ujrzała w Redmond dzisiaj rano. Miałam ochotę już wtedy podejść do was.
— A dlaczegoś tego nie uczyniła? — zapytała Priscilla.
— Bo nie miałam odwagi. Właściwie rzadko kiedy umiem się na coś zdecydować, a gdy już się wreszcie zdecyduję, mam wrażenie, że powinnam uczynić coś całkiem odwrotnego. To bardzo nieprzyjemne uczucie, ale urodziłam się już z takiem usposobieniem i nic mi już nie pomoże. Tak samo i w tym wypadku. Nie mogłam się zdobyć na to, żeby podejść do was i zawrzeć z wami znajomość, chociaż miałam ogromną ochotę.
— A myśmy myślały, że jesteś taka nieśmiała, — wtrąciła Ania.
— Nie, nie, kochanie. Nieśmiałość nie należy do wad, czy zalet Izabelli Gordon, zdrobniale Izy.