Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest on jednym z najprzyjemniejszych zakątków w Kingsporcie. Przesiedziałam tam wczoraj całe popołudnie. Dookoła otoczony jest wysokim murem i aleją starych drzew. Drzew tych jest tak dużo, że mogiły poprostu toną w ich zieleni. Jestem pewna, Aniu, że będziesz się tam chodziła uczyć, zobaczysz. Oczywiście obecnie już na nim nikogo nie chowają. Tylko przed kilku alty postawiono tam piękny pomnik na cześć żołnierzy z Nowej Szkocji, poległych w wojnie Krymskiej. Pomnik ten znajduje się naprzeciw wielkiej bramy w miejscu najodpowiedniejszem do marzeń, jak ty mówisz zazwyczaj. Nareszcie są twoje walizki. Chłopcy idą w naszą stronę, żeby się pożegnać. Aniu, czy koniecznie muszę podać rękę Karolowi Slone? On ma zawsze takie zimne i wilgotne ręce. Musimy ich zaprosić do siebie. Panna Hanna zapowiedziała mi łaskawie, że wolno nam przyjmować „młodych ludzi“ dwa razy w tygodniu, ale pod warunkiem, że będą wychodzili o przyzwoitej godzinie. Panna Ada z uśmiechem dodała, że nie życzy sobie, aby nasi goście siadali na jej pięknych poduszkach. Przyrzekłam, że zwrócę na to uwagę, ale sama nie wiem gdzie mają siedzieć, chyba na ziemi, bo poduszki leżą na wszystkich krzesłach i fotelach. Nawet coś w rodzaju poduszki leży na pianinie.
Ania roześmiała się serdecznie. Wesoła gadanina Priscilli wprawiła ją w dobry humor. Tęsknota za domem zniknęła i nie powróciła nawet wtedy, gdy wreszcie Ania znalazła się sama w swym maleńkim pokoju. Podeszła do okna i z zaciekawieniem wyjrzała. Ulica tonęła w ciemnościach i w zupełnej ciszy.