Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E! JW. panie, przecież to mój obowiązek, a zresztą i jabym też nie chciał się zawstydzić.
— A czy nie wiesz, jak tam daleko z siewami? — zapytał znów mój ojciec.
— Pewnie już na połowie, tak mi przynajmniej mówił wczoraj dyspozytor; przed weselem pewnie skończą. Ale najgorzej JW. panie, że pan Wincenty nie ma porządnego ubrania, a tu trzeba, żeby i panicze przecie jakoś porządnie wystąpili; ci starsi to jeszcze mają niezłe.
Ach, przyłożyłem wtenczas ucho szczelnie do szpary we drzwiach.
— Hm — mruknął ojciec — nie ma, mówisz? A to mu trzeba sprawić; może będziesz w tych dniach w mieście, to kup sukna i każ mu zrobić.
— A właśnie jutro wybieram się JW. panie, to i krawca zamówię.
Ja nie czekając już końca dalszej rozmowy ojca ze Szczepanem, wysunąłem się cichaczem z pokoju i w podskokach niewypowiedzianej radości pobiegłem do oficyny, nie chcąc przez długą moją nieobecność ściągnąć na siebie gniewu pana dyrektora. Jakoś mi się to szczęśliwie upiekło, że nowy nasz tyran nie zwrócił na mnie uwagi, ale bracia moi dostrzegli na mej twarzy oznaki niezwykłej radości. Po lekcyi gdy pan dyrektor opuścił szkołę naszą, co czynił zwykle przed obiadem, aby się wemknąć bokiem do szafarki, u której był w łaskach, na wódeczkę, ile że w takowej bardzo się lubował, o czem świadczył jego nos nieco zaczerwieniony — bracia obstąpili mnie i zaczęli