Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do stancyi, gdzie bracia moi z wyjaśnionemi twarzami ciekawie mi się przypatrywać zaczęli.
Po wyjściu Szczepana, który z całą swoją poczciwą powagą zalecił nam, abyśmy się spokojnie zachowali, gdyśmy zostali sami nastąpił gwar, hałas, klaskanie w ręce moich braci.
— Niema go! niema! ach jak to dobrze!
Zrazu mało co zrozumieć było można, w końcu obstąpili mnie dokoła, a było ich trzech, różniących się tylko nieco wzrostem i jako bohatera zaszłych wypadków poczęli ciekawie oglądać.
— To ty nasz brat! — odezwał się jeden — skąd ty się wziąłeś?
I począł mnie całować.
— Jak my cię kochamy, żeś tego naszego guwernera stąd wypędził; teraz to dopiero będzie nam dobrze! Nie będziemy się nic uczyć, tylko bawić; umiesz ty bąka puszczać? Czekaj, ja ci zaraz pokażę.
— Ale, ale! wy się tak cieszycie — odezwał się starszy — niedługo nam dadzą innego.
— Tak — odrzekł drugi — to nic, ale przez ten czas możemy dokazywać; ot wiecie co, zagrajmy sobie w ślepą babkę! albo nie, w schowanego; on tak umie się kryć — i wskazał na mnie. — Jak ci imię, bo zapomniałem.
— Wicuś — odrzekłem.
Zabawa pomiędzy dziećmi, mianowicie wśród rodzeństwa, naturalnym pociągiem zawiązuje się łatwo; poszła więc nam żwawo, a że przez pedagoga opróżniona izba nadawała się do tego, więc wśród hałasu