Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gadaj, smarkaczu, coś za jeden, bo dopóty bić będę, póki mi nie powiesz.
Ten raz pierwszy zniosłem mężnie, jak na mój wiek, skręciwszy się tylko z bólu; drugi raz wywołał już krzyk, za trzecim zaś batem, nie mogąc dłużej wytrzymać, zawołałem z całych sił:
— Ja jestem kasztelanic z Płowiec!!
Na te moje słowa organista odskoczył nagle ode mnie jak oparzony, a proboszcz zmieszany zrazu, porwał mię płaczącego w ramiona i utulając jak mógł, powtarzał:
— A czemuś mi tego, kochane dziecko, nie powiedział odrazu.
Porwał też wnet ze stołu przygotowany dla niego samego po mszy przez gospodynią chleb z masłem do kawy i rzecze:
— Naści, kochanku, możeś głodny...
Ja łkając jeszcze chciwie ten specyał spożywałem; proboszcz zaś tymczasem nalał mi kawy i tym mnie do reszty rozbroił, a chcąc wynagrodzić wyrządzoną przykrość, głaskał ciągle po głowie i twarzy, powtarzając:
— Pij, dziecko, pij, już ci żadnej krzywdy nie zrobię, ale bądź grzeczny i powiedz mi, jakim sposobem dostałeś się do naszej wioski.
Lecz jeszcze żadnej odpowiedzi ze mnie wydobyć nie mógł; dopiero porwawszy kawałek cukru, odezwał się:
— Dostaniesz to, a powiedz jak ci imię.
Na widok tego przysmaku, przypominającego