Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem się wyjrzeć ze swego schronienia, aby nie być spostrzeżonym. Okolica była mi obcą, bo prócz wioski, w której się chowałem, nie znałem dotąd nawet nazwiska żadnej miejscowości; lecz należało coś postanowić. Chyłkiem więc dostawszy się do głębszego wygonu, którym mogłem swobodnie postępować, wydostałem się na otwarte pole, przerznięte wysadzonym dość szerokim traktem; tym zrazu ostrożnie, następnie ułamawszy pęd z wierzby, przedstawiający podróżny kijek, kroczyłem już śmielej prostą drogą. Idąc tak dość długo ujrzałem przed sobą wieś szeroko zabudowaną, w jednym końcu stał wiatrak, a w przeciwległej stronie kościół i zabudowania miejscowego proboszcza. Z bijącem sercem i obawą błąkać się zacząłem po wsi w zamiarze uproszenia sobie pożywienia, gdyż głód po takim spacerze i spędzonej na świeżem powietrzu nocy dokuczać mi zaczął; nie miałem jednak tej śmiałości, aby wprost wejść do której chaty. Błąkając się tak zauważyłem, że jakiś człowiek, z waszecia przybrany, idzie za mną i ciekawie zaczyna mi się przypatrywać, w końcu zaś przybliżył się do mnie i zapytuje:
— Coś ty za jeden, mój chłopcze, co się tu tak błąkasz po wsi?
Nie odebrawszy ode mnie zaraz odpowiedzi, a widząc zalęknioną minę i rumieniec występujący na twarzy, rzecze:
— Ty musisz być jakiś włóczęga i uciekasz pewnie ze służby? Co, nieprawda malcze?
Wyrzekłszy te słowa dość podniesionym i tubalnym głosem, chwycił mię nagle za rękę i krzyknął: