Strona:Konfederat.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mówisz!
— Walenty z Zabłotowa pił za wiele tego samego miodu i leżał cały miesiąc!
— Chryste na krzyżu!
— Jeżeli ważne macie papiery — mówił dalej bednarz — a macie mnie za uczciwego człowieka, to dajcie, a ja z nimi pójdę w imię Boga. I tak droga niebezpieczna, a ja bednarz przesunę się wszędzie. Stara Marucha będzie przy was, nie braknie wam niczego. W chorobie będzie wam smażyła pirogi na młodej słonince, które same do gardła lezą.
— Nie! to być nie może, — krzyknął Popiel — ja sam muszę oddać to pismo.
— To mi dacie wasz stary papier, co wam ojciec zostawił, a ja umiem przecież gadać i powiem, żem Popiel, szlachcic od Sambora.
Popiel skrzywił się i szyderczo spojrzał na mieszczanina. Po chwili zamyślił się.
— Wszak was tam daleko nikt nie zna — mówił dalej bednarz.
— To prawda, ale...
— Jeśli idzie o sprawę Ojczyzny, jak sami mówicie, — ciągnął nieśmiało bednarz — to przecież...
— Nie! to być nie może...
— Więc niech tam hetmana waszego czy marszałka na łeb pobiją, co mi tam! — ofuknął się bednarz.