Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przeszła kilkakrotnie przez pokój ruchem leniwej kotki, jeszcze raz przejrzała się w lustrze, jeszcze ziewnęła serdecznie — i usiadłszy przy stole, zaczęła dzwonić łyżeczką w pustą szklankę...
Na ten odgłos wbiegła panna Werenika.
— Już wstałaś, Lucynko — zawołała zdziwiona — tak wcześnie?
— Ach, bo czyż tu oko zmrużyć można. Od samego świtu jakieś stuki, hałasy, łoskot, awantury... byłam przekonana, że już sądny dzień nastał. Ale co to? — zawołała, przypatrując się bacznie kuzynce — co to? Czy niedziela dziś? czy jaka uroczystość w parafii? Weronisia wystrojona, jak na odpust. Czarna suknia! broszka! Co to jest? Czy się kto pojawił na naszej pustyni...
— Niech się Lucynka ze mnie nie śmieje, bo i tak miałam dziś za swoje. Tatuś miał wypadek, i na mnie się skropiło, jak zwykle.
— Wypadek?
— Ano tak. Jak zaczął majdrować coś koło zegaru — tego, wiesz przecie, z kukułką — tak zrzucił go ze ściany i rozbił na kawałki... przerażona wbiegłam do pokoju, żeby pomódz pozbierać te