Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To znaczy, że pan nie chcesz prowadzić ze mną dyskusyi.
— Ależ pani...
— Rozumiem, rozumiem doskonale. Już więcej sporu tego wszczynać nie będę, ale chciałabym dorzucić jeszcze jedno słówko.
Słucham pani.
— Czy widziałeś pan kiedy błędne ogniki na manowcach, gdy się nocami migocą, przelatują z miejsca na miejsce, niby nocne ptaszki o świecących skrzydłach.
— Widziałem.
— A czy wiesz pan, co lud o tych ognikach powiada?
— Nie, pani, nie wiem.
— Lud mówi, że są duchy jeometrów, którzy mierzyli ziemię źle i na krzywdę ludzką. Nie mają też one spokoju po śmierci i biegać muszą od kopca do kopca, od miedzy do miedzy, aby pokutować za swoje błędy przez wieczność całą, bez końca.
Pan Karol roześmiał się.
— Biedni jeometrzy — rzekł — taka straszliwa kara ich czeka za bagatelną omyłkę w rachunku. I pani, panno Michalino, wierzy temu?