Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdzie mianowicie ta „część“ leżała i jak ją zwano, trudno się było dowiedzieć.
Gdy pytać było przyjezdnych z tamtych stron, od Kobrynia, od Prużan, od Słonima nawet, każdy odpowiadał, że jako żywo nic o panu Symplicyuszu nie słyszał i że ani jego samego, ani jego „części“ na swoje oczy nie widział.
Tu wszakże nad Wisłą, nad Wieprzem, nad Bugiem, nad Liwcem i Tyśmienicą, znano pana Symplicyusza, jak zły szeląg, lubiono go i poważano — a jak się gdzieś we dworku pokazał, to od gospodarza domu począwszy, a na najmniejszem dziecku kończąc, każdy go witał serdecznie: gospodarz uściśnieniem kordyalnem, panie wesołym uśmiechem — a dziatwa okrzykami radości.
Miał bowiem pan Jajko zawsze wiadomości pełno dla starszych — dla dziatwy zaś pierniki i orzechy w torbie.
Prawdę mówiąc, pan Symplicyusz właściwie nigdzie nie mieszkał i własnego locum fixum nie posiadał, ani nie potrzebował, gdyż życie jego upływało w ciągłych wędrówkach. Tu był dzień, tam tydzień, ówdzie miesiąc; — to się pokazał w okolicy,