Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

minie dwa żelazka z rączkami owiniętemi w szmaty, dwa żelazka czarne jak jego dola, a twarde, jak ta konieczność nieubłagana, co mu kark zgina ku ziemi i brodę przedwczesną siwizną przyprusza.
Zanim chrapiący mocno szlachcic i jego czeladka zbudzą się ze snu twardego, zanim Judka wykończy warszawskie fajn palto, z kształtu do dużego w orka podobne — cofnijmy się myślą wstecz i w kilku rysach pośpiesznych spróbujmy nakreślić biografię tego łaciarza.
Nie będzie w niej pięknych i estetycznych obrazów — brud, głód, ciemnota i praca nad siły — oto cztery filary, na których wsparło się życie tego człowieka.
Siła pamięci nie utrwaliła w jego głowie obrazów pięknych i poetycznych. Jak daleko sięgnęłaby myśl jego w przeszłość, wszędzie szaro, ponuro, brudno...
Jeżeli marzył o czem w dniach młodości, to chyba tylko o rublach srebrnych lub może o wielkich postępach w talmudycznej mądrości — ale ani bogactwo, ani uczoność nie były zapisane w księdze jego przeznaczeń.
On odziedziczył po ojcach rzemiosło, z którego utrzymywać się musiał.
Pradziad jego w tem samem miasteczku szył szlachcie dostatnie czamary z potrzebami i grube opończe od deszczu.
Były to piękne czasy!