Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiesz pan, kochany panie Balcer, — mówił, — jestem straszliwie zmęczony, ruszać się nie mogę.
— O!
— Odpocząłbym z przyjemnością, choćby parę minut pod dachem.
To mówiąc spoglądał w stronę domostwa Balcera.
— Odpocząłbym, słowo honoru, z gustem bym odpoczął.
— Ja będzie panu sekretarzowi pokazal najkrótszy drożka do domu...
— Znam ja dobrze wszystkie drożki — ale to wszystko jedno; każda mi się długą będzie wydawała, bo czuję że jestem sfatygowany.
— To wracajmy do mlyna.
— Tam piekielny hałas.
— To aber siadajmy tu, na trawa... tu jest chlód, można odpoczywać.
— Zdaje się, że pan ma bardzo porządne mieszkanie, panie Balcer, wszak to pański domek?
— Jo, to jest moja dom.
— Dużo pokoi?
— Jaka pokoja? parę maleńki izdebka. Kto widzial wielki pokoja u maleńki mlynarz?
— Hm... rodzina pańska w dobrem zdrowiu?
— O! jo... dziękuję.
— A córeczka, panna Rozalja?
— Jaki panna Rozalia?
— No — najstarsza pańska córka, panie Balcer.
— Ha! ha! ha! panna Rozalia! co pan sekretarz powiada? to nie jest aber żaden panna Rozalia — tylko Róźka.
— Widziałem ją w kościele. Powinszować, śliczna panienka, bardzo dobrze się prezentuje. Niech mi pan wierzy, panie Balcer. Taki kwiatek nie powinien być chowany w ukryciu. Panna Rozalia może los zrobić, może wyjść za