Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdawało mi się poniekąd koniecznem, żeby dodać rodzicom pewną ilość włók gruntu, potroić inwentarz i oczyścić zupełnie hypotekę.
«On udał, że go te moje zwierzenia trochę dziwią, i powinszował mi, że znam się na interesach, jak adwokat...
«Kto wie, czy nie przyszłoby do dalszych źwierzeń i bliższej znajomości, ale ciotka prędko się ubrała, przyszła do saloniku i ma się rozumieć...
«Wyszliśmy potem na spacer, on nas odprowadził i został na herbacie. Jaki to miły człowiek! jaki miły! a gdy w dobry humor wpadnie i zacznie opowiadać, jest niezrównany. Zaśmiewałyśmy się obie.
«Wychodząc, uścisnął mi dłoń serdecznie, a ciotkę Klotyldę pocałował w rękę.
«Rzecz widoczna, że uznaje ją za zastępczynię mamy.

Ernestyna.»

«P. S. Niech też mama powie Maciusiowi, żeby mi się w mamy listach nie kłaniał; ja mam tu coś ważniejszego do roboty, aniżeli myśleć o odsyłaniu ukłonów jakiemuś tam niedźwiadkowi z Bajorków, który, jak mamie wiadomo, nie umie się nawet zgrabnie i po ludzku ukłonić.»
Po otrzymaniu tego listu, pani Marcinowa zdwoiła normalną ilość obrotów piły na sekundę i wprawiła ją w ruch tak szalony, że pan Marcin, piorunując