Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w ogrodzie i znów chodził, aż sam nie wiedząc kiedy, znalazł się w bramie starożytnej kamienicy.

VII.

Wicuś nie doniósł matce, że pan Dominik był tak blizki śmierci, napisał tylko, że chorował, ale obecnie już przyszedł do zdrowia i wrócił do normalnego trybu życia. W odpowiedzi na to, pani Julia wypisała mu bardzo długi list, pełen wymówek, że tak postępować się nie godzi, że powinna była być zawiadomiona w swoim czasie o wszystkiem, aby mogła przyjechać i przedsięwziąć środki zabezpieczenia przyszłości rodziny. «Zdaje się, moje dziecko — pisała pani Julia — że oszołomiony zabawami i przyjemnościami Warszawy, zapomniałeś o wszystkiem».
Było to zdanie zupełnie słuszne, ale nie zabawy i przyjemności warszawskie były powodem tego oszołomienia, lecz panna Zofia, w której młody człowiek zakochał się szalenie, bez pamięci i po za nią rzeczywiście światu nie widział. Nie istniało już dla niego nic; marzenia o świetnej karyerze, o powodzeniu w towarzystwach, myśli, które go do niedawna jeszcze zajmowały, pierzchnęły niby motyle, odleciały daleko, natomiast jedyną myślą, je-