Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stygnie, że nie kocham jej jak dawniej. Nie wolno mi było na inną kobietę spojrzeć, nie wolno powiedzieć, że ta lub owa panna jest przystojna, inteligentna, lub utalentowana... W takim razie wybuchała zaraz burza. Zamykała się w swoim pokoju, nie chciała mnie widzieć, groziła zerwaniem... Terminów ślubu było kilka, żaden jednak do skutku nie przyszedł, a zawsze z jej przyczyny... i zawsze z przyczyny drobnej, bagatelnej. To brakowało jeszcze jakiego fatałaszka do wyprawy, to znów nie mogła się zgodzić na wybór miejsca, w którem mieliśmy zamieszkać... Jednem słowem, ciągle coś nowego. Ojciec jej, człowiek bardzo bogaty, kochający ją szalenie, dogadzał wszystkim jej grymasom i zachciankom. Przez rok blizko patrzyłem na to własnemi oczami, przez rok włóczyłem się za nią po całej prawie Europie, gdyż namiętnie lubi podróżować. Rozumiesz zapewne, że takie wycieczki nie obyły się bez znacznego kosztu. Do rodziców udać się nie chciałem, musiałem więc zaciągnąć długi, a że usłużnych dobroczyńców ludzkości nie brak, więc w bardzo szybkim czasie zobowiązania moje zaczęły się powiększać. Dręczyło mnie to, gdyż nie byłem przyzwyczajony do życia na kredyt, a tembardziej na lichwę... te jednak nowe kłopoty, w jakie brnąłem coraz bardziej, aczkolwiek przykre, były drobnostką w porównaniu z owym ciągłym niepokojem, wymówkami i scenami zazdrości, które znosiłem co dzień prawie. Żyłem, powiadam ci, w nieustannem rozdrażnieniu... Nieraz, gdym znalazł się samotny w mojem mieszkaniu, zastanawiałem się nad tem: dokąd ja idę?