Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż jest, powiedz, mój dobrodzieju, nie skrywaj.
— A no... jest i dużo. In primis, pani sędzina skrzywiona, jak środa na piątek; zdarza się to u niej wprawdzie siedm razy tygodniowo, ale obecnie skrzywienie jest in summo grado, co znaczy po naszemu; dwunastej próby. Sędzia nos spuścił na kwintę, ani się z nim dogadać; chodzi tylko nieborak i wzdycha. Spotkawszy go onegdaj, zapytałem, co będzie z torfowiskiem, które odemnie chciał nabyć i o co mnie przez trzecie osoby nagabywał. Nie odrzekł nic, machnął tylko rękami, westchnął i spojrzał w niebo, jak gdyby wszystkich świętych o zmiłowanie chciał prosić. Ipso facto musiała mu sędzina jakowąś inwolucyę małżeńską uczynić i zmyć głowę lege artis, co znaczy po naszemu: na urząd.
— Cóż za powód?
— Phi! powód jest, ale sędzia winien temu tyle, co nowonarodzone dziecko. Widzisz, kochany księże Andrzeju, stała się u sędziostwa rebelia, co znaczy: że synek wziął na kieł.
— O co? Z jakiego powodu?
— Najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem. Zobaczył świderkowate oczy, poczuł w sercu strzałę Amora i zrobił fugas chrustas, czyli drapnął gdzie pieprz rośnie.
— Niepodobna! chybaś się, mój panie Onufry, przesłyszał?
— Powiadam prawdę, bo jak ksiądz wiesz, nigdy nie kłamię, chyba jeżeli się omylę i zamiast prawdy powiem bajkę. Tym razem nie jestem w podobnym