Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozum biorąc, to takiej żony, jak Marcia, nie znalazłbyś na całym świecie, mój kochany. Podobała ci się niemka, szalejesz, chcesz za nią w świat lecieć...
— Więc i ojciec przeciwko mnie? — rzekł z goryczą.
— Ja? nie. Co do mnie, chociażbym wolał mieć Marcię za synowę, ale jeżeli tamta ci się tak podobała...
— O mój ojcze! przynajmniej ty jeden mnie nie potępiasz?!
— No, widzisz, bo ja nie jestem zawzięty. Wprawdzie nazywa się paskudnie; wprawdzie te jej czerwone włosy wcale mnie nie zachwycają, wprawdzie słyszałem, że ma być kapryśna, zła, fantastyczka... ale jeżeli uważasz, że ci będzie z nią dobrze... to cóż robić? Ale, mój Jasiu, zapomniałem, po co przyszedłem. Weronisia życzy sobie, żebym ci wypłacił...
— Proszę ojca, ja tych pieniędzy nie wezmę.
— Ależ matka życzy sobie tego, żebyś wziął; przeznaczyła je dla ciebie, pamięta o twoich potrzebach, choć ją postępowanie twoje boli.
— Nie wezmę!
— O, moje dziecko, teraz widzę, że Weronisia ma słuszność, jak zawsze. Z tobą źle jest, mój Jasiu. Dają ci... a ty brać nie chcesz?
— Nie mogę, dla przyczyn, które wyjaśniłem mamie.
— Ha! jeżeli wyjaśniłeś, to znowuż co innego. Przed chwilą wszakże Weronisia mi wyraźnie powiedziała, żebym ci tę sumę wypłacił. No, ale skoro porozumieliście się już i nie przyjmujesz, to ci się nie na-