Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

promienie swe przez gałęzie, słowiki przyśpiewywały w gęstwinie...
Do tego to starego domu weszła młoda para, i, zdawało jej się, że drzwi raju otworzyły się przed nią. Matka przyjęła ich pocałunkami i błogosławieństwem, służba dobrem słowem i życzeniem.
Nie odbywali podróży poślubnej, nie dążyli do pięknych krain, by się zachwycać wspaniałemi widokami gór, lub morza; w głowach im to nawet nie postało. Na co? Szare niebo jesienne wydawało im się jasnem, płaski krajobraz malowniczym, nizki domek zaczarowanym pałacem. Kochali się.
Jej tak było ładnie w skromnej sukience, w fartuszku gosposi, z kluczykami u pasa. Objęła odrazu zarząd domem, a matka cofnęła się dyskretnie na plan drugi.
Młoda gosposia niecierpliwie oczekuje na męża, który do gospodarstwa pójść musiał. Nieznośne stodoły i obory! nieznośne szare zagony na polach, kradną chwile szczęścia. Kradnie je też ekonom, stary nudziarz, który co moment z jakąś wiadomością przychodzi, kradną parobcy, fornale, gajowi, żydzi, którzy za kupnem zboża