Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ci. Albo na taki mostek dużo trzeba, albo jakiego celnego drzewa?! Co nie bądź, byle sklecić most...
— Nie, ja daję tylko to, co się należy i mówić już o tem nie będziemy. Co macie do mnie więcej?
— O! nie brak. O podatki pisali z powiatu. Należy się...
— Wiem, będzie zapłacone wszystko.
— I do gminy składka też zalega...
— Zapłacę.
— A oto od sądu parę kwiteczków, podług różnych spraw, o szkody, o to, o owo, jak wiadomo. Dziś taki świat, że bez sądu ani rusz.
— Dajcież te wszystkie papiery i zostawcie je, jakoś to się pozałatwia, a teraz bądźcie zdrowi, gości mam i muszę do nich iść. Ale, ale, mój wójcie, byłbym na śmierć zapomniał...
— A co panie?
— Jakże ten Walek Sowa z Wólki, poratował się już trochę po ogniu?
— Bogać się poratował! zkąd? Stodoła mu się spaliła ze wszystkiem zbożem, bydłu nie będzie co dać jeść, on sam ledwo łazi, a jego kobiecisko od tygodnia leży jak bez duszy i pewnie zamrze.