Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jesteś, panie Janie, złośliwy... Wreszcie, choćby nawet przyjechała, czegóż to dowodzi? przypadek, zbieg okoliczności...
— Niespodziewany, a może i niepożądany dla pana...
— Ależ bo...
— Dajmy pokój sporom. Jedźmy, szkoda czasu. Może ona już jest, a w takich okolicznościach, każda minuta ma swoją wartość. Znamy się na tem.
Doktór milczał.
— Powiedz-no szczerze, jako człowiekowi zaufanemu i przyjacielowi — spytał pan Jan: — jakże tam? są jakie postępy, nadzieja?
— Alboż ja wiem...
— Tej odpowiedzi nie spodziewałem się po człowieku tak energicznym, jak doktór jesteś. Trzeba iść śmiało do celu.
— Ja też idę, ale powoli. Niekiedy zdaje mi się, że mam jakieś widoki, to znowu całkiem tracę nadzieję. Męczy mnie to, snu pozbawia, truje! Nieraz dziwię się i zastanawiam, co się ze mną dzieje, ale, mój panie, to jest zagadka, której, pomimo wszelkich wysiłków woli, nie potrafię rozwiązać.