Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cya — pojęcie mieć trudno, jak można tak przepłacać!
— Dla ścisłości dodaję — wtrącił pan Eugeniusz — że moja małżonka nie widziała jeszcze rachunków.
— To wszystko jedno, na cóż rachunki? Wiadoma rzecz, że mężczyźni płacą za wszystko bez targu, tyle ile w sklepie zażądają, dlaczegoż ty jeden miałbyś stanowić wyjątek?... Przepłacasz i dość, a rachunek niczego nie dowodzi...
Pan Eugeniusz odrzekł:
— Masz słuszność, kochana Felciu, ty zawsze masz słuszność, choćby dowodziła, że dwa razy dwa jest pięć...
— Wiesz, Marcinie — wtrąciła pani Zofia, zwracając się do męża — że państwo mają wistocie wielkie projekta na lato, będzie tu w Woli ludno i wesoło, jeżeli wszyscy zaproszeni przyjadą...
— Przyjadą niezawodnie — rzekła pani Felicya — przyrzekli nam to listownie. Obie z Helenką, od miesiąca już zajęte jesteśmy korespodencyą. Napsułyśmy masę papieru listowego, kopert i marek pocztowych.
— Przepraszam mamę — wtrąciła panna Helena — muszę zaprotestować, ja nie mam zwyczaju psuć papieru.
— Bo jesteś taka powolna, że jak zaczniesz pi-