Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Stół zastawiony czeka, a wspomnienia Warszawy dają do gniewu powód...
— No chodźcież panowie, proszę bardzo — rzekła pani Zofia, otwierając drzwi do sąsiedniego pokoju... Czem chata bogata; siadajcie. Jakże pańska żona, panie Eugeniuszu?
— Moja żona, pani dobrodziejko, zawsze jednakowo, jak zwykle, gniewa się; ze służbą wojuje, z mężem wojuje...
— No, z mężem chyba nie...
— Takby się zdawało... Jakiż cel wojować z człowiekiem zawojowanym?... ale dla wprawy... a może z zasady „sztuka dla sztuki...“
— Nie obmawiaj pan poczciwej kobiety... a cóż porabia Helenka?
— Ukłony zasyła, rączki pani kazała ucałować, a co robi? Albo ja wiem... oprócz zwykłych zatrudnień, ma jakąś nadzwyczajną robotę krzyżową, strasznych rozmiarów dywan, czy coś podobnego... Nie jestem dokładnie poinformowany, to tylko wiem, że przywiozłem z Warszawy ogromną pakę włóczek, i że ma być wielka sesya z powodu tego dywanu... Komitet damski, do którego należeć ma pani dobrodziejka i panna Władysława; ma się rozumieć, pani w charakterze prezesa... Ale gdzież to się panna Władysława obraca?
— Zajęta jest chwilowo, wkrótce nadejdzie...