Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i bawią się tak wesoło, że kapitały ojcowskie niby lód na słońcu topnieją. Gdzież więc panowie widzicie jakąś kastę w sobie zamkniętą, jakiś stan odrębny, i na jakiej zasadzie, wszystkich posiadaczy folwarków szlachtą zowiecie?! Garstka, która przy własności swych ojców pozostała, rwie się do pracy, zabiega, oszczędza, kształci dzieci i przysposabia je do zawodów praktycznych. W warsztatach, w fabrykach, w handlu, możecie spotkać bardzo stare herbowe nazwiska... Skądże się one tam wzięły? Oczywiście przynieśli je tam młodzi ludzie z naszej sfery, wychowani w twardej szkole życia, rozumiejący dobrze i ducha czasu i jego potrzeby. Garną się oni do pracy, na równi ze wszystkiemi... Czyż nie tak?...
— I jak gorliwie... jak chętnie!
— Więc w konkluzyi ostatecznej powiedziałem tak mniej więcej: — Moi wielce szanowni panowie, od czasu, gdy na szyldach sklepowych, rękodzielniczych, fabrycznych coraz częściej widzieć można stare herby, a pod strzechami dworków wiejskich coraz więcej słychać „majufes,“ „Wacht am Rhein,“ lub wesołe kuplety operetkowe, świeżo importowane z miast, przez nowych dziedziców, którym nagle wioska zapachniała, to możem już o odrębności stanowej przestać mówić; i tę tak zwaną „szlachtę“ ze szczególnej opieki wypuścić. Dalibóg wiel-