Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podarunkiem dla zacnej i porządnej kobiety będą właśnie łyżwy.
W istocie pomysł był doskonały, Władzia zachwycała się dowodem pamięci chłopców i wspaniałością daru, a po kilku lekcyach, uczenica dorównywała już w zręczności swym mistrzom — i traktowała sport łyżwiarski na seryo, ze znajomością rzeczy i z powagą co najmniej drugoklasisty.

. . . . . . . . . . . . . . . .

Od czasu tych pierwszych prób upłynęło z górą lat dziesięć: łyżwy zardzewiałe leżą gdzieś na strychu, Władzia nie używa ślizgawki, a chłopcy są tak daleko, że nie można posyłać im przez okazyę koszów napełnionych przysmakami. Zresztą nie chłopcy to już, lecz młodzież — a i Władzia zmieniła się tak bardzo, że niktby w niej nie poznał owej dziewczyny chudej, niezgrabnej, o włosach zjeżonych.
Obrazy lat ubiegłych jak w kalejdoskopie, przesuwają się w pamięci pana Marcina, rozpamiętuje też szczegóły przeszłości, zastanawia się, myśli.
Wreszcie usiadł przy stole, przerwane chwilowo pisanie zakończył i po chwili światło w oknach jego pokoju zagasło.